Szczerze powiedziawszy momentami trochę się nudziłam jednak film nie był zły.
Podobała mi się muzyka (zwłaszcza piosenka Coming Home). Co ciekawsze, aktor który ponoć gra bezpłciowo (mówię tu o Garrecie Hedlundzie) pokazał, że wszystko zależy od roli. Nie był beznadziejny, jego gra mnie nie denerwowała... zagrał po prostu dobrze.