Jesli nie mam nic do zarzucenia Portman to mam wiele do calego filmu. Jest nieprawdopodobnie nudny, obrany z calosci tego co mogloby dodac smaczku do historii. Ogladajac ten film czulem sie jakbym byl w muzeum rzezby, ktorej wystawione dziela nie sa opisane, oglada sie ciekawie ale do momentu pierwszego znuzenia... pozniej to tylko meka. W sali kinowej jakis widz zasnal i strasznie chrapal az do momentu, gdy dziennikarz zapytal sie Jackie zeby opisala dzwiek kuli. Wtedy po tym juz nie bylo chrapania.... i szczerze wspolczulem temu widzowi. OK, charakteryzacja, kostiumy fajne, styl nagrania tez ok bo w bardzo retro stylu. Kamera sie trzesla bo widac ze wiekszosc scen statytycznych nagrywana z reki. Muzyka dopiela dziela, byla tak nuzaca ze az bolalo. A Kamelot....wykonczyl mnie totalnie. Tak wiec uprzedam, film naprawde nudny. Jesli ktos chce isc dla Portman to niech idzie, bo byla naprawde dobra. Ale reszta...eh.
Dobrze to porównałeś do muzeum rzeźby :D Rola Portman, kostiumy, charakteryzacja wszystko zrealizowane świetnie mimo niskiego budżetu ale co z tego skoro film jest tak nudny, że naprawdę ciężko nie usnąć w trakcie seansu. Trwał ledwie półtorej godziny a czułem się jakbym spędził z nim co najmniej 2 razy tyle. Jestem pewien, że ta historię można było przedstawić w ciekawszy, dużo żywszy sposób.
To nuda zabiła ten film. Naprawdę rzadko zdarza mi się usnąć na filmie, staram się wytrwać do końca i tutaj miałam naprawdę duży problem. Natalie zagrała bardzo dobrze ale cały film ciągnie się jakby końca nie było. Nudny do granic możliwości, inaczej tego nie można ująć.
Film jest nudny, meczacy i irytuajcy. Muzyka tylko uzupelnia ten negatywny odbior. Portman jest swietna aktorka ale pomimo tego po raz pierwszy w zyciu mialam ochote wyjsc z kina po 30 minutach. Postac Jackie nie jest w najmniejszym stopniu przyblizona widzom, wyglada i zachowuje sie jak kukla. Ogladalam film w Londynie i widzialam reakcje brytyjczykow- po wyjsciu z seansu slyszalam zdecydowanie negatywne opinie. Nie wiem 'co autor mial na mysli' i nie rozumiem dlaczego zostal wyprodukowany ten film? Bo Jackie byla Pierwsza Dama? bo ladnie sie ubierala? bo zabili jej meza? Zdecydowanie nie polecam.
Ja aż tak się nie męczyłam, bywało gorzej, chociaż muszę przyznać niektóre sceny wymuszone i przeciągnięte. Film trochę męczący w odbiorze, ale może o to chodziło żeby widz umęczył się tak jak Jackie ?
Mam rodzinę i wyobrażam sobie jakie targały by mną emocje w przypadku takiej tragedii. Złość, rozpacz, gniew, histeria, przerażenie, smutek...A w tym filmie nie czuć NIC! Widzę Portman "płaczącą" na ekranie ale za tym nie kryją się emocje. W takich chwilach nie czuje się umęczenia chyba bo mówimy o kilku dniach po tragedii a nie o miesiącach/latach kiedy "sama" jakoś układała sobie życie.
film jest specyficzny i zgadzam się z Tobą w 100%. a ten komentarz był zdecydowanie odnośnie mojego umęczenia ;)
Myślę, że w ogromnej mierze jest to kwestia podejścia do filmu. Dla mnie nie miał on w sobie ani jednej minuty nudy. Wręcz przeciwnie, ponieważ reżyser skupia się na najtrudniejszym okresie w życiu Jackie Keneddy przeżywamy z nią dokładnie każdy moment i właśnie dzięki temu możemy ją dobrze poznać. Nie jest to kolejny sztampowy, bibliograficzny film, który z milionem niepotrzebnych wątków opowiada nam historię życia znanej osoby. Tutaj raczej poruszony jest niewygodny i nieco przygnębiający dla nas motyw żałoby, który świetnie pokazuje co działo się wtedy w biednej głowie Jackie. Może warto spojrzeć na ten film z odrobinę innej perspektywy.
juz bylo tyle filmow biograficznych o niej ze to bylby grzech aby cos bardziej rozwinac z jej zycia w tym filmie.
Ale pierwszy raz widać, że coś próbuje grać. Że faktycznie chce się wcielić w jakąś postać. To, że wyszło jej to słabo to inna rzecz. Czasem się zastanawiam czy gdyby nagrywali film o niej to dałaby radę się wcielić rolę :D
Niestety się zgadzam.
Portman (a bardzo ją lubię) zagrała w bardzo manieryczny, sztuczny i ledwo znośny sposób. Ciężko było się skupić na treści wypowiadanych słów, tak raziło jej południowe przeciąganie głosek, wyuczone gesty, miny, postawa. Widać, że mnóstwo pracy włożyła w przegląd materiałów z Jackie Kennedy i bardzo jej zależało na podobieństwie. Straciła przy tym na naturalności i niestety - jakości swojej gry. Jeśli widzę że ktoś szlocha, przeżywa, cierpi, ale jednocześnie do "zgrywa się" w pocie czoła, by wypadło to wiernie w ramach sposobu bycia Jackie Kennedy.
Osobiście wolę, gdy biografie nie skupiają się na wierności a la muzeum figur woskowych. Wolę gdy aktor gra dobrze, a nie tylko wysławia się w sposób taki, jak rzeczywista postać.
Poza tym film potwornie nudny. Dwie osoby (na niezbyt zapełnionej) sali w pewnym momencie przebudziły się z głośnym chrapnięciem ;) Jest to bardzo kameralny, wyciszony obraz, obliczony na efekt gry jednej aktorki. Portman niestety nie uciągnęła tej roli, mimo wielkich chęci, stąd coś, co miało być intymnym portretem, studium cierpienia ikonicznej, amerykańskiej wdowy stało się kolejnym banałem na doskonale znany popkulturze temat... :( Szkoda.
Muzyka - z założenia irytująca, powtarzalna, rodząca dyskomfort podczas oglądania i mająca oddać pewnie szok i cierpienie Jackie - naprawdę przeszkadzała i była jakby... nieadekwatna do scen, którym towarzyszyła.
Szczerze - nie wiem skąd nominacje do Oscara. Za kostiumy - ok. Za grę Portman i muzykę - WTF..???
P.S. Zgadzam się co do opinii o filmie, do Portman dodam że jak dla mnie zagrała tragicznie (źle).
zgadzam się całkowicie a zwłaszcza do muzyki pierw mnie irytowała a po godzinie zaczęła bawić.
Nie rozumiem zachwytów nad rolą Portman - sama też pisałam w innym wątku, że to właśnie ona jest paradoksalnie najsłabszym ogniwem tego filmu. Po 40 minutach autentycznie miałam problem z wytrzymaniem do końca. Gdyby to był jakiś nocny maraton typu "Filmy Oscarowe" to chyba bym nie zdzierżyła. Nuda, Paaaanie... Za kostiumy i zdjęcia plus. Fabuła - nie ma. Jedynie umęczona i udręczona Portman (tak, ja tam Jackie kennedy nie widziałam)
Zgadza się - nuda straszna! Jak można człowieka zanudzić tak dramatyczną i pełną emocji przecież historią? Nie powiem, podejście było dobre - zwolnić, ukazać każdą nutę cierpienia unoszącą się w powietrzu, pełen tragizm sytuacji, ale zwolniono tak bardzo, że ten ważny - było nie było, ale w końcu tylko trup - staje się jedynie tłem, jak dywany, udawane pozy i dziejącą się gdzieś daleko polityczna gra. I nie powiem pewnie tak właśnie wyglądało życie Jackie w tym czasie - wielka pustka, która może nam wydawać się nudą, ale jest przecież pustką, po stracie męża nic nie pozostało w jej życiu. A cały kolorowy dramatyczny świat szalał poza nią. Pewnie o to właśnie chodzi, ale dla widza obcowanie z tą rzeczywistością jest jedynie długą męką. Nawet ktoś kto jest w stanie zjednoczyć się emocjonalnie z bohaterką zostanie odcięty przez wydłużone sceny. Nawet momenty, które mogłyby widza porwać albo zgodnie z amerykańską konwencją dodać animuszu są otoczone pustym nic nie wnoszącym obrazem. Nie powiem, ładnym. Ale w końcu przecież to jest film!
Moje pierwsze słowa po to "wynudziłam się jak mops". Natalie dostanie drugiego Oscara, stylizacja na lata 60-te bardzo udana (nałożony filtr mnie wręcz zachwycił), pozostali aktorzy też bez zarzutu, ale sama historia było do opowiedzenia w 20 minut i maksymalnie tyle filmu można obejrzeć z zainteresowaniem.
Widziałam. Jestem rozczarowana. Natalie Portman jest tak doskonała, że az sztuczna. I poza tym niewiele dobrego mogę powiedzieć. Film zbudowany jak pomnik ku czci... Pompatyczny, z agresywną muzyką, budującą napięcie jak w filmie o Stirlitzu. A przecież historia sama napisała znakomity scenariusz. Gdyby reżyser wstał z kolan, efekt byłby dużo lepszy.
A moim zdaniem zagrała bardzo dobrze i wydaje mi się że dostanie Oscara.
Nie tylko ze względu na grę, ale na historię, którą przedstawia.
Całosc strasznie nudna.
Pani Kennedy przeżyła katorgę i bardzo jej współczuję, ale film zepsuli.
Jedyna dynamiczna, godna uwagi scena, dotyczy przejazdu umierającego JFK do szpitala. A tak to półtorej godziny "funeral-monodrama".
Nie znowu taki nudny. Trochę nudny ale nie za nudny. Co do Kennedyego był ok. Chciał odebrać żydowskim bankierom druk pieniądza ale Jackie? Jak trzeba mieć nasrane w głowie żeby chcieć przejść do historii zmieniając dywan w pokoju?!
Okropnie nudny. Portman cudowna i super zagrała, ale nie przetrwałam do końca. Czy po tej morderczej godzinie jest w ogóle poruszany wątek romansu JKF z Merlin? Czy ona tam dalej chodzi i cierpi tylko?
nudy, nudy nudy, Dla Amerykanów rodzina Kennedy'ch to symbol. Spodziewałam się ciekawie opowiedzianej historii i niestety zawiodłam się.
Zgadzam się z Twoją opinią. Muzyka była niezwykle irytująca, portret psychologiczny Jackie zupełnie nieudany -Natalie grała z dziwną manierą, nie sposób było polubić tej postaci, fabuła żadna, nie sposób powiedzieć o co w tym filmie chodziło? Reżyser chyba zniszczył pewną legendę, Camelot a Biały Dom to jednak dwie różne bajki.
Film według mnie słaby, kompletnie nie rozumiem jego fenomenu. Natalie Portman po prostu mnie... męczyła. Jej aktorstwo było do bólu zmanieryzowane, denerwował mnie jej sposób mówienia, w który wkładała dużo wysiłku, nie skupiając się na innych aspektach. W rezultacie mamy po raz kolejny festiwal jej pełnych niezdecydowania i zagubienia min. Już bardziej do gustu przypadł mi chociażby Peter Sarsgaard.
Miałem z tym filmem również problem tego rodzaju, że nie do końca mogłem zrozumieć jego przekaz. No bo jaką bohaterkę miał przedstawić? Wdowę walczącą o uhonorowanie męża, czy chaotyczną neurotyczkę, która momentami nie wie co robi i na czym jej naprawdę zależy?
Nie rozumiem trochę zachwytów nad grą Portman, bo według mnie ona była najgorszym elementem tego filmu. Do tego dodajmy koszmarnie nudną muzykę, niekończące się zbliżenia na jej twarz, a do tego trzeba wybrać aktora, który umie dobrze zagrać twarzą - ona nie umie. Z połowa filmu to Portman chodząca po korytarzach w rytm tej tragicznej muzyki. Jej sposób mówienia bolał fizycznie. Do tego film o niczym trochę. Ani to pomnik Jackie, ani historia ostatnich jej dni w białym domu.
Do tego film widziany w maratonie między fajnym La la land, a pomnikową Przełęczą ocalonych, która była nieporównywalnie lepsza, więc tym bardziej Jackie wypada źle.
I tylko żal Hurtu, że jednak z jego ostatnich ról była w takiej szmirze.
Zgadzam się film nudny strasznie. Co do Portman też mi się osobiście nie podobała. Wydawało mi się że grała sztywno jedną udreczona miną, taka jakaś drewniana. Ale to moje osobiste odczucie. Natomiast uśmiałam się z komentarza pewnej pani siedzącej obok mnie z mężem. Otóż po pół godziny filmu ,widząc na ekranie tytułowa Jackie paląca papierosa za papierosem, pani dość głośno skomentowała 'ależ oni wtedy dużo palili' ......... :-))))
Absolutnie podzielam tę opinię. Film beznadziejny. O niczym, a przy tym jakiś taki diabelnie irytujący.
W filmie nie ma żadnej histerii, żadnego szantażu emocjonalnego, pretensji, patosu. Naga prawda, żal, pretensja, złość, ból, godność i fason - do samego końca.
Mówisz o nagiej prawdzie tak jakby ktokolwiek ją ukrywał. To miała być wizyta w salonie Kennedych, zwyczajna, prosta, szczera. A okazało się, że oni trzymają kija między pośladami nawet, gdy założą już papcie, dresy i wezmą piwko do ręki. Chociaż nie, bo przecież w scenie na balu, gdy JFK odbija żonę bratu jest całkiem swojsko, normalnie, szczerze.
Sztywny ten film, tak jak Jackie była sztywna i to wielu może nie spasować, bo reżyser przyjął ten sam sztywny styl
Nic dodać nic ująć. Porównanie filmu do muzeum rzeźb, w stu procentach trafione.
Również mam duży problem z tym filmem. Widziałam go dwa razy i opinia się nie zmienia. Portman bardzo lubię, ale nie wiem jak ją ocenić. Nie wiem, czy nominacja nie była nad wyrost w tym przypadku.